piątek, 28 grudnia 2012

Święta minęły, końca świata nie było, ja nadal żyję, a świat kręci się dalej.

Dołuje mnie fakt że potrzebuje gotówki na ruszenie z większym impetem niż 2 sukienki i bluzka. Irytuje mnie pogoda która blokuje zdjęcia kolejnych ubrań. Denerwuje mnie tkwienie w tym małym miasteczku i słuchaniem jak to jest źle. Chcę już wrócić do krk, chcę szyć i starać się nie martwić co dalej. Chociaż ciężko będzie to robić mając świadomość że zbyt wiele bez firmy nie zrobię. Jasne że początki bywają trudne, a słuchanie ciągłego pospiesz się, nie mamy na to pieniędzy, zejdź na ziemie wcale nie pomaga, ale ja naprawdę zaczynam wierzyć w to, że to się może udać. Nie od razu, ale metoda małych kroków powinna zadziałać.

Tylko skąd wziąć pieniądze na "inwestycje"...
tylko skąd...

niedziela, 25 listopada 2012

popadając w strach przed stawieniem czoła życiu tracimy wszystko

pora to zmienić,
pora zacząć wszystko od nowa.
znowu.

tym razem tak jak powinno to wyglądać od początku
dokładnie i bez dróg na skróty.

czwartek, 8 listopada 2012

mur


Siedząc człowiek może wiele. Tak przynajmniej mi się wydawało. Okazało się że zawsze znajdzie się ktoś kto stwierdzi że jest inaczej. Moja dotychczasowa kariera dobiegła szybkiego ale i spodziewanego przez wszystkich końca, cóż taki system. Nie pozostało nic jak znowu usiąść i… No właśnie i co?

Przyzwyczajam się na nowo do tego, że życie niestety nie jest proste - jest cholernie trudne. Szczególnie gdy zostajesz z problemami sam. Nie mam nikomu za złe, tu nie chodzi o to. Sam tworzę mur wokół siebie, który jest czymś pomiędzy obojętnością a paranoją. Nie potrafię go zburzyć, nigdy nie potrafiłem. Zawsze pojawiał się gdy stałem na zakręcie swojego marnego życia. Zupełnie jakby chronił mnie przed wypadnięciem z niego, ale i powrotem na utwardzoną drogę.  Nigdy specjalnie nie rozwodziłem się dlaczego tak jest. Ciężko mi cokolwiek wnioskować z dotychczasowych sytuacji.

Myślę o różnych rzeczach. O ludziach których spotkałem, o miejscach które odwiedziłem. Teraz dopiero, po jakimś czasie zauważam ile z tych chwil było bezwartościowo straconych.  Nie doceniałem tego co miałem, tracąc czas na zupełnie niepotrzebne fragmenty. Tracąc powoli wszystko.
Nie wiem co dalej. Nie znam swojej drogi. Nie mam pomysły na siebie. Wypaliłem się, a przynajmniej na razie tak najłatwiej jest mi wytłumaczyć swoją.. No właśnie swoje co?

Brak wiary w siebie to moja kula u nogi. Brak wiary w możliwości to grzech ludzi starszych. Brak realizmu to jej problem. Tak oto, kończy się mój monolog. Bez puenty, bez zakończenia pozytywem. Bez pomysłu co dalej. 

poniedziałek, 8 października 2012

ambicje


Człowiek czekając na cud w nieprawdopodobny sposób może się zestarzeć. Nim się obejrzy jego życie przeminie, a w raz z nim zdrowie i hart ducha. Powoli bez znaczącego uczucia, wypali się do cna, a później po prostu odejdzie. Pytanie gdzie i w jaki sposób? Cóż, każdy sam może sobie na nie odpowiedzieć . Sam jeżeli miałbym się nad tym zastanowić i wyrazić swoje zdanie, to myślę że nie ma tam już nic. Człowiek gaśnie, zamyka oczy i już nic więcej się nie dzieje. Nastaje cisza. Totalna. Bezkresna.
                Czy żałuje swoich dotychczasowych decyzji? Chyba nie – przynajmniej na razie. Nikt nie obiecywał łatwego życia, pławiąc się w luksusach, o nie. Natomiast to inna historia dążyć do tego by było coraz lepiej. Tutaj też dochodzę do sedna tego co piszę. Trzeba iść ciągle do przodu i nie oglądać się za siebie. Im więcej myślę na temat tego co się dzieje tym bardziej zastanawiam się jak to zmienić żeby było jeszcze lepiej. Nie wiem czy to chora ambicja, czy po prostu rutyna życia, ale mam potrzebę ciągłych zmian. Chciałbym wreszcie zająć się sobą, tym co lubię i w 100% się temu oddać. Pytanie tylko czy damy radę z tego żyć tak jak teraz?
                Początki bywają trudne, dlatego też pracuję tam gdzie pracuję. Robię to co uważam, że potrafię. Rzecz w tym, że to potwornie nudne. Nigdy nie myślałem, że można być tak znudzonym w ciągu dnia, pięć dni w tygodniu przez 7,5 godziny. Jak najszybciej muszę to wszystko zmienić, stać się panem własnego dnia. Wiem to ambitne. Zbyt ambitne…

czwartek, 4 października 2012

migrena

To, co napiszę będzie niewątpliwie dziwne.

Zastanawialiście się kiedyś jakby to było brać udział w kameralnym ślubie znajomych?
Tak, wiem. Na pewno nie, ale jednak całe to mieszkanie, te biały ściany, puste kartki do zapisania, nowi ludzie i miejsca, to wszystko powoduje, że mam ochotę zmienić wszystko łącznie z podejściem do własnego życia. Oczywiście, nie zamierzamy urządzać ślubu, ani nawet o tym myśleć, ale w odległej przyszłości? Czemu, nie. To byłoby w naszym stylu, zupełnie nagle bez zapowiedzi kilka osób otrzymałoby zapewne urocze i na drogim grubym papierze zaproszenie napisane srebrną czcionką... Wiem. Wiem. Wiem.

Jakby się dłużej nad tym zastanowić cała ta otoczka i te idiotycznie ckliwe przysięgi są prędzej czy później z tyłu głowy. Powtarzam nie będzie ślubu, ale napisać o tym zawsze można.

Poza tym, że mam kolejny nienormalny plan na przyszłość zaczynam się zastanawiać ile się utrzymam w mojej cudownej, nowej pracy. Dopóki Ci idzie jesteś dla nich bogiem, jeżeli jest trochę gorzej to wypad na zbity pysk. Urocze, wiem. Warto też nadmienić, że boli mnie głowa, ale to nie taki zwykły ból. O nie. To ból porównywalny ze ściskaniem czaszki w imadle. Co więcej mam to od poniedziałku a jest już dzięki bogu czwartek wieczorem. Sam nie wiem, czy to zatoki, czy migrena, czy może coś jeszcze. Zastanawiam się, czy to tylko nie dlatego przychodzą mi pomysły w stylu, a może ślub?

Mam nadzieję, że nie umrę.

Na razie.

niedziela, 16 września 2012

done all wrong

ponieważ mamy połowę września pora na jakieś podsumowanie
ponieważ mamy mieszkanie pora na jakieś wydatki
ponieważ mam nową pracę pora na nową mękę
ponieważ mam nowe miasto pora na nowe hejtowanie
ponieważ mam dwa koty pora na kupowanie karmy w nowym miejscu
ponieważ mam Magdę pora na gotowanie
ponieważ nie mam łóżka muszę zadowolić się na razie podłogą ze starym materacem
ponieważ nie mam piekarnika muszę obejść się bez ciasta
ponieważ nie mam parapetu muszę znaleźć inne miejsce na kwiaty
ponieważ nie mam szafy muszę ją zbudować
ponieważ nie mam samochodu muszę nauczyć się chodzić
ponieważ nie mam ochoty nie piszę nic konkretnego
ponieważ nie mam większego problemu w tej chwili cieszę się
ponieważ... a z resztą!
Wreszcie coś się zmienia.
Może wreszcie się uda żyć inaczej (lepiej).

sobota, 1 września 2012

300h

  Czy trzysta godzin to dużo? Zależy. Jeżeli mamy na myśli czekanie przez dokładnie 336 godzin na drugą osobę wydaje się to dużo. Jeżeli mielibyśmy przez 336 godzin leżeć i pachnieć to mało. Jeżeli jednak przez dokładnie 300 godzin mielibyśmy pracować zmienia to trochę sposób pojmowania czasu. W tym miesiącu, a tak właściwie to już minionym przepracowałem 300 godzin, co daje nam średnio 10h dziennie nie licząc jednego dnia który miałem wolny. Nie, nie chodzi tu o to by się chwalić i by komuś coś udowadniać. Piszę to żebym kiedyś mógł to przeczytać i pomyśleć, że bywało gorzej.
  Magda jutro wraca. Naprawdę inaczej sobie wyobrażałem te dwa tygodnie bez niej. Liczyłem, że odpocznę, od życia od ludzi w mokrych slipkach. Wierzyłem, że sobie poradzę - sam ze sobą... Wiecie? Udało się, podejrzewam że stało się nawet lepiej, bo odczuwałem jej brak tylko wieczorami, kiedy kładłem się do swojego łóżka szerokość 90cm i za towarzystwo miałem tylko kota lub dwa, które wesoło mruczały leżąc na poduszce obok mojej głowy. Śmieszne uczucie - być samym chociaż nie do końca.
  Koniec, końców mamy wrzesień. Czas zmian i realizacji planów. Miejmy nadzieję, że się uda...

wtorek, 14 sierpnia 2012

sleep

  Ponieważ życie nie jest proste, a wszystko nie układa się zawsze tak jakbyśmy tego chcieli następuje załamanie. Totalne. Jestem rozbity. Sam nie wiem czym i dlaczego. Ciągle boli mnie głowa, mam jakieś rewo-bulgubulgu w brzuchu. Coś wisi w powietrzu...  Może to dlatego że Magda wyjeżdża? Jeszcze nie byliśmy ze sobą osobno tak długo. Wiem, że to śmieszne bo to tylko dwa tygodnie, ale jednak jestem podenerwowany. Czy to kwestia zaufania? Może fakt, że znam jej słabość do spędzania czasu z dziewczynami i Grzesiem który do nich przyjedzie na kilka dni? To jednak nie takie proste jak sobie myślałem. Magda wyjeżdża, ja zostaję z tym wszystkim tutaj a jednym łącznikiem będzie telefon, co więcej jej wiecznie rozładowany. Mam nadzieję, że nic się złego nie stanie, te dwa tygodnie miną szybko, a ona wróci i zaczniemy szukać mieszkania. Naiwnie w to wierzę odpychając wszystkie złe scenariusze i myśli o tym jakie ona potrafi nieszczęścia na siebie ściągać. Może chodzi o coś zupełnie innego? Może w mojej podświadomości coś głęboko z tyłu głowy się wykluwa, ale na razie tylko w snach? Często budzę się w nocy. Zrywam się na równe nogi, wyrywając się z koszmarów, których później nie pamiętam.

czwartek, 9 sierpnia 2012

hope

   Ponieważ jest sierpień tradycji musi stać się zadość i muszę cokolwiek napisać. Jestem totalnie bez życia. Praca to niekończąca się historia. Wir w który wpadłem i nie mogę się wydostać. Bardzo powoli odkładam kolejne pieniądze i są jakieś tam małe, tyci tyci szanse na to, że będziemy mieć na 2 czynsze do przodu na wszelki wypadek. Problem w tym, że nie mamy mieszkania, Magda za kilka dni wyjeżdża do Warszawy na 2tygodnie, a ja zostanę w tym gównie sam. Modle się o czternaście dni deszczu. Totalnego potopu, huraganu, powodzi. No czegokolwiek co umożliwi zamknięcie chociaż basenu. Wiem, że nadzieja matką głupich, ale tylko to mi pozostało. Szczęściem w nieszczęściu okazała się "rozmowa w ha i em", która skończyła się niczym z czego szczerze mówiąc bardzo się cieszę. Jest we mnie za mało ha i em, by tam pracować. Przynajmniej tak to sobie wytłumaczyłem, nieważne.
  Coraz bardziej się martwię, że to wszystko się nie uda, albo potoczy się zupełnie inaczej. Im częściej o tym myślę, tym bardziej obawiam się, że to tylko czcza gadanina i puste słowa. Nie liczę na pomoc innych, liczę tylko na siebie i szczęście. Nie pozostało mi nic, więc mogę ryzykować.
  Brakuje mi rozmów, brakuje mi siedzenia przy czekoladzie, brakuje mi wyśmiewania się z ludzi i słuchania o kolejnych podbojach miłosnych. To wszystko byłoby dużo prostsze gdybyśmy byli na miejscu.  Wiem, że to w dużej mierze zależy ode mnie, ale cholera dlaczego to wszystko jest takie trudne? Nikt nie prowadził mnie nigdy za rękę ani nie mówił co mam robić żeby było dobrze, teraz widzę że to było jednak potrzebne.
Nadal jednak wierzę, że wszystko się ułoży. Znajdziemy mieszkanie, pracę i spokój którego tak dawno nie mieliśmy. Przecież po każdej burzy wychodzi słońce.


 

czwartek, 12 lipca 2012

"Can we dance upon the tables again?"

   Tamtym razem mówiłem, że czekam na jakieś pierdolnięcie w mojej głowie. No cóż, nie wiem co mi do łba strzeliło, ale w piątek jestem umówiony na rozmowę o pracę w H&M w KRK... Nie wiem jak do tego doszło, nie wiem jaką technikę zastosował gość po drugiej stronie, a może to była hipnoza, ale rozmawiałem z nim jak najęty, a dopiero po skończeniu rozmowy i staraniu się otrząsnąć po tym co do niego mówiłem zacząłem sobie uświadamiać jak wielki błąd być może popełnię.  Jednak do odważnych świat należy, a rozmowa o pracę nie jest równoznaczna z tym, że ją dostanę (choć muszę przyznać nieskromnie, że wszędzie gdzie zaniosłem CV panie były bardzo zadowolone).
   Gorsze, będzie to co się stanie jeżeli niedajbożeomójbożegdziejesteś dostanę tą pracę już teraz. Nie mamy nic znalezione, nie mamy nic wymyślone. Liczyłem na to, że trochę potrwa zanim ktoś zacznie dzwonić. Kiedy widzę na telefonie obcy numer boję się odebrać, bo albo dzwonią z banku i proponują mi kredyt lub złotą kartę kredytową, albo to morderca, albo gość z głosem hipnotyzera który namawia mnie do rozmowę o pracę 13 w piątek. Nadal uważam że ludzie są fałszywi i robią tylko pod siebie (dosłownie i w przenośni), ale czy będę wstanie powiedzieć komuś to co chce usłyszeć? Przez telefon powiedziałem takie głupoty, że chyba nawet na egzaminie z historii sztuki takiej wielkiej wody nie lałem. 
   Jestem zirytowany. Nienawidzę lata, chcę już jesień. Czekam na BatForLashes w październiku (o ile dożyję). Poza tymi wszystkim epizodami, wreszcie zarabiam tak jak powinienem od 1,5roku czyli ile godzin przepracuje tyle dostaję. Jest uczciwie i atmosfera jakby stała się mniej gęsta. Problem tylko w tym, że oczekiwanie dyspozycyjności codziennie po 12h zaczyna mnie przerastać. Jasne będę po wakacjach milionerem tylko nie wiem czy będę się w stanie z tego cieszyć. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym już nie wydał odrobinę - kupiłem sobie kolejną parę butów <sic!>. Chyba nawet nie chce wiedzieć która to już. 
   Czuję że powoli idzie w lepszą stronę, tylko że w tym wszystkim nie widzę miejsca na E&C, a to przecież to miało być moim głównym źródłem dochodu. Mam cholerne wyrzuty sumienia, bo teraz nawet nie mogę pomarzyć o tym żeby coś uszyć, bo albo nie mam czasu, albo nie mam ochoty, albo nie mam kasy, albo nie mam czasu a mam kasę. Miejmy nadzieję, że to zmieni, bo to naprawdę może się udać. 
   Czasami, ale naprawdę tylko czasami, mam ochotę usiąść i nie myśleć. O niczym. O nikim. być znowu tym gościem, co się niczym nie przejmował i miał cały system głęboko w dupie. Który wychodził rano ze słuchawkami na uszach i szedł przed siebie. Jednak to chyba już nie wróci, wiek i sytuacja nie pozwala na taki obrót spraw.

czwartek, 14 czerwca 2012

brutal life

Życie bywa okrutne, pogoda zmienna, a ludzie fałszywi. Budyń to mój nowy konik, a herbaty pijam więcej niż zimą. Egzystencja sprowadza się do oczekiwania na odpowiedzi od sam nie wiem kogo. Mamy za oknem piękny listopad, wracając o 4 nad ranem z krk (long story bro) przedzierałem się przez mgłę gorszą niż te październikowe. Demotywujące, ale i zarazem pocieszające dla kogoś kto nie przepada za upałami.

Whatever.
Stosik książek, które "kupiłem bo musiałem je przeczytać" robi się coraz niższy. Cieszę się, że wróciłem do czytania. Może to początek czegoś nowego? Może znowu wróci mi wena i chęć do życia? Na te i inne pytania, czas postara się odpowiedzieć - byle szybko!
Za oknem właśnie szaleje burza - coś zupełnie przeciwnego do tego co dzieje się w mojej czaszce. Pod moim sklepieniem nie dzieje się nic. Totalne zero. Czekam na jakieś pierdolnięcie, cokolwiek, coś co pozwoli mi na kolejny ruch. To jednak nie przychodzi - wszystko dzieje się tak wolno, że traci cały impet.

Może czas wyjechać?

Tylko za co?

poniedziałek, 21 maja 2012

...

    Czas leci jak szalony. Przelewa się przez palce nie dając chwili na zastanowienie. Minuty, godziny, dni, miesiące przybliżają nas do kolejnych wyborów we własnym życiu. Kandydatów kilku, opcje zupełnie różne, nie ma przyjaciół, nie ma w nich wrogów. Co zrobić? Potrzebuje odpocząć. Od wszystkiego. Od wszystkich. Zostać sam na kilka dni gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie i przekonać się czy oszaleję w samotności czy może dojdę do jakiejś konkluzji. Pogodziłem się już z tym, że nigdzie nie wyjadę, bo nie mam na to dość pieniędzy. Pogodziłem się z tym, że życie nie jest takie jak chcemy. Pogodziłem się też z tym, że zawsze znajdzie się ktoś, kto z wielką chęcią podetnie Ci skrzydła jednym krótkim, ale bolesnym zdaniem.
   Dotarło do mnie ile czasu zmarnowałem. Może zmarnowałem to złe słowo, ale mogłem zrobić wszystko inaczej. Podejść do tego na zdrowy rozum i zacząć dużo wcześniej, żeby przekonać się pół roku temu, że to nie będzie takie proste. Nie poddam się ot, tak. Co to to nie! Nadal mam swój ambitny plan i podoba mi się, to że jestem ambitny - nigdy taki nie byłem. Gotówka zarobiona, wydana jest rozważniej tego się nauczyłem i choć wszyscy mi to powtarzali nie chciałem uwierzyć. Niezależność finansowa to naprawdę cudowna rzecz, tym bardziej że spłaciłem oba kredyty i mam na razie tylko telefon w kosztach miesięcznych.
  
Dążę do lepszego. Tak myślę...

sobota, 24 marca 2012

spring is here

Sielanko trwaj!

  Wiosna zbliża się wielkimi krokami nieprawdopodobnie rozleniwiając. Cudowne słońce, miły wiatr, zieleniące się trawniki... Jednak te 21 lat nie jest takie strasznie w akompaniamencie śpiewu sikorek. O dziwo nie czuje się źle z powodu kolejnych urodzin. Co więcej Magdzie udało się mnie zaskoczyć! I to jak! W życiu bym jej nie posądził o to, że aż tak mnie słucha. Kilka miesięcy temu tylko na bąknąłem o białym winylu, a ona to zapamiętała! Cudowny, niespodziewany i co więcej genialny prezent. Może i równie niepraktyczny co bikini na Alasce, ale cieszę się z niego! Prawdę mówiąc to do samego końca nie wiedziałem co jest w pudełku opakowanym w papier prezentowy. Gdy zobaczyłem Florence na zdjęciu Karla rozbeczałem się, jak małe dziecko! Jeszcze chyba nigdy nie płakałem ze szczęścia. Limitowane wydanie na winylu Shake it out! Lepiej być już nie mogło. McQ też się popisał! Lana Del Rey w gazecie ( opakowanie nadal zachowałem i poczytuje w toalecie ). Po raz kolejny dziękuję! Tym oto sposobem każdy potencjalny prezent dla mnie może być w postaci kolejnego krążka. Moja kolekcja powoli się rozrasta o wykonawców bliższych mojemu sercu, a co za tym idzie wreszcie wspieram ich by tworzyli więcej!

  Nie było przyjęcia, nie było zdmuchiwania świeczek. To był zwykły poniedziałek. Chyba dlatego tak nie przeżywam. Jeszcze to do mnie nie dotarło, chociaż z drugiej strony, to tylko rok więcej. Sporo jeszcze przede mną. Myślę, że nieobchodzenie urodzin może stać się nową tradycją i to bardzo skuteczną by zapomnieć ile ma się lat. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie sprawił sobie prezentu sam od siebie, ale o tym może jak do mnie dotrze ( a jeszcze trochę czas mu zostało ).


  Obecnie przebywam przy czerwonym obrusie i filiżanką czekolady w Prowincji. Siedzę przy otwartym oknie i oglądam rosnącą bazylię, rzeżuchę i trawo-zboże które dzielnie pną do góry w szklanych misach na parapecie. Jest pusto, jest cicho, jest cudownie. Taki Kraków właśnie kocham i chcę go tylko tak pamiętać...

  Niestety jednak gdy tylko temperatura wzrosła, pojawili się turyści. Chmary turystów, tabuny, tłumy! Są wszędzie  w każdej pustej zimą alejce. Taka już niestety specyfika miasta. To jest dość zabawne, ale zastanawiam się czy kiedy tutaj zamieszkamy będę w stanie ignorować tych wszystkich ludzi. Jasne, wielkie słuchawki pomagają zagłuszyć hałas, a ciemne okulary ochronić przed feriom barwnych Włochów czy totalnym bezguścia Niemców, ale czy to wystarczy? Zawsze wiedziałem o tym, że ogromne przestrzenie, wysokości i tłumy mnie przytłaczają. No chyba że mówimy o Wieży Eiffla. Tam nie bałem się żadnej wysokości ani olbrzymiego Paryża. Wróćmy jednak na ziemię. Pora na intensywną zbiórkę pieniędzy! Bat For Lashes w lipcu się zbliża, a i kilka nowych rzeczy pasowałoby stworzyć. Może podam tutaj swój numer konta w Wy będzie mi wysyłać honoraria? To byłoby cudowne, prawda?

niedziela, 11 marca 2012

change !

   Oglądając ludzi, czytając gazety, słuchając muzyki i nie zastanawiasz się czy są szczęśliwi, skupiasz się na tym, że ty nie jesteś. Widząc uśmiechniętych i pięknych ludzi zadajesz sobie pytanie dlaczego ty nie jesteś na ich miejscu. Nie chodzi tutaj o ludzi pięknych od photoshop'a - chodzi o ludzi żyjących tak jak to sobie zaplanowali. Cóż nam z tego oglądania, obcych nam postaci? Żyjących w innych krajach czy tylko innym niż my mieście. Co nam to daje? Złudzenia? Możemy tak przez całe życie umartwiać się nad sobą, nad tym jakie to nasze życie jest beznadziejnie nudne, ale czy tak naprawdę próbujemy cokolwiek zmienić? Wygoda zgubą! Łatwiej (może i czasami przyjemniej) jest po prostu siedzieć i istnieć. Czekać aż los wrzuci nam do rąk walizkę z milionem dolarów. Czekać na księcia z bajki na białym rumaku czy księżniczkę która nagle wskoczy w ramiona. Zastanawialiście się kiedyś ile w życiu spapraliście spraw tylko i wyłącznie z własnej winy? Nigdy nie zastanawiamy się nad tym co MY źle zrobiliśmy, zawsze widzimy tylko co KTOŚ źle zrobił i dlatego nam nie wyszło. A gówno prawda!

   Prędzej czy później ale mimo wszystko kiedyś do człowieka dociera. "Chwila! Przecież to dłużej tak wyglądać nie może. Czas się zająć swoim życiem, bo nikt za nas tego nie zrobi." Jeżeli wcześnie dojdziemy do powyższych wniosków jesteśmy już na dobrej drodze ku wiecznej nirwanie. Jeżeli ociągamy się z tym, a nasz mózg nadal uważa, że wszystko ok, może trzeba zastosować terapię szokową? Nieważne. Pora na zmiany. Koniec z tłumaczeniem, że nie ma pieniędzy, że wszyscy chcą dobrze, ale nie wychodzi. Nadszedł czas na działanie - w każdej dziedzinie życia. Nie ma że boli! Trzeba walczyć ze sobą o lepszą przyszłość.

   Skąd ta nagła zmiana? Umówmy się, że kilka dni temu po poważnej nocnej rozmowie sam ze sobą stwierdziłem, że jeżeli obecna sytuacja będzie się ciągnąć dalej to albo wyskoczę przez okno, albo skończę w izolatce z miękkimi ścianami. Jeżeli mam coś zmienić to muszę zmienić wszystko i nie, wcale nie zaczynam od jutra. Zacząłem już dziś i wiecie co? Świetnie mi idzie. Lepszego momentu nie można wybrać. Za 8 dni skończę dwadzieścia jeden lat. To niewiele jeżeli weźmiemy pod uwagę średnią długość życia człowieka, ale jeżeli coś mamy zmienić to właśnie trzecia dekada życia jest najlepsza. Wszystko czego mieliśmy się nauczyć już potrafimy, więc teraz jedynie pozostaje nam to udoskonalać i poprawiać. Jednym słowem zmienić.

  Wierzę w tą idee i choćbym miał sobie pluć w brodę, to spróbuję. Nic innego mi nie pozostało. Będę uczyć się na własnych błędach, bo je pamiętam najlepiej. Więc teraz, właśnie w tej chwili zasiadam na swojego tęczowego jednorożca  (nie pytajcie co brałem, to tylko herbata z sokiem malinowym) i gnam ku nowemu!

środa, 29 lutego 2012

choose your last word

     Powoli bez zbędnego pośpiechu kieruje się do zrealizowania swojego planu. Jestem opanowany, spokojny, wyciszony. Wszystko idzie po mojej myśli i cudownie los mi sprzyja...
Nie, dość! Wcale tak nie jest i wczoraj wracając z Krakowa samochodem w deszczową noc to sobie uświadomiłem. Spotkałem się z McQ, który opowiedział mi, że mając wszystko czego chciał i tak jest nieszczęśliwy. Ileż ludzi jest w tej samej sytuacji. Bezsensowność tej sytuacji jest porównywalna do bezsenności. Walczysz ale w gruncie rzeczy liczenie baranów i tak nie pomoże, bo albo nie uśniesz wcale, albo zrobisz to nad ranem.

  
  Jadąc samochodem myślę o różnych sprawach, Magda zawsze śpi po mojej prawej stronie i niczego nieświadoma słucha moich rozważań. Dochodzę wtedy do wielu czasem dziwnych refleksji. Snuje plany na przyszłość, myślę o tym co mnie już spotkało. Fascynujące jak człowiek potrafi być głupi, by mówić sam do siebie... Albo oczekiwać że ktoś śpiący obok odpowie na zadane pytanie. Te "rozmowy" czasem dają mi zaskakujące efekty w postaci wielu jeszcze bardziej pokręconych pomysłów na życie i to jak je sobie jeszcze utrudnić. 

"Come and take a walk on the wild side  
Let me kiss you hard in the pouring rain  
You like your girls insane, so 
Choose your last words  
This is the last time  
'Cause you and I 
We were born to die."

 To cholernie uniwersalne jest! 
Szczególnie ostatni wers. Wiem, dopatruje się jakiś nadzwyczajnych, ambitnych podtekstów w piosence, ale dawno nie słuchałem czegoś co  sprawia że wpadam w podobny stan. 

czwartek, 26 stycznia 2012

what's now?

Nie wiem czy to kwestia pogody, ciśnienia, śniegu, czy chronicznego niewyspania, ale jestem zmęczony. Wszystko po kolei składam w całość, mam nazwę, mam coś tam zrealizowane, jednak nadal nie jestem PRZEDSIĘBIORCĄ. Coś każe mi poczekać - sam nie wiem co.
Widmo przeprowadzki ciągle wraca. Śnią mi ciągle zmiany, dziwne symbole i ludzie których nie znam. Nigdy specjalnie nie zwracałem uwagi na symbolikę snów, ale po jednym wydarzeniu zmieniłem trochę na to pogląd. Jeszcze nigdy nie przyśniło mi się coś tak nierealnego a jednak wszystko później nabrało sensu... Nieważne.
Przeprowadzka. Właśnie. Ten pomysł, plan, zamiar ciągle wraca. Ciągle tłumaczę sobie że musimy poczekać. Sprawdzić jak to wszystko pójdzie, a mimo to nieustannie wracamy do tego tematu. Jedno jest pewne - stanę na rzęsach żeby do końca roku wynieść się z tej mieściny. Skażonego miejsca, które przyprawia mnie co wieczór o migreny. Nic mnie tutaj już nie trzyma, nikt za mną płakać nie będzie. Przekonałem się o tym nie tak dawno temu. Gorzej z realizacją. Albo wygram w lotto, albo muszę naprawdę dobrze prosperować ze swoją firemką. Innego wyjścia nie widzę. Także albo miliony za 3złote, albo strzeżcie się Karl i spółka nadchodzę!
Obecnie siedzę i rozmyślam. Marznę. Tęsknie za słońcem i lekkim wiatrem. Mam stwierdzony nowotwór wstrętu do ciapy i słoty. W tych katuszach pomaga mi Flo i Lana, no i Magda, ale to już inna bajka.
Inną bajką jest też kwestia ACTA i ludzi którzy ustawili się po dwóch stronach barykady. Cóż może niedługo już nie będę mógł tak sobie pisać, czy oglądać filmików na youtube, ale czy to kogoś obchodzi? Cóż ludzie zawsze znajdą powód do zrobienia jeszcze większej kasy. Politycy stracili i tak już nikłe zaufanie wyborców. Stworzyli problem tam, gdzie nie powinni, więc skoro naważyli tego piwa, to teraz będą musieli go grzecznie wypić. Chyba, że rozwścieczony tłum ludzi, którzy niekoniecznie wiedzą co robią i jakimi symbolami się posługują rozedrą ich na strzępy i nastanie samowolka społeczna. Nie mówię, że te manifestacje nic nie dały, bynajmniej. Cieszy mnie to, że młodzi ludzie wreszcie zaczęli widzieć siłę w sobie - tym szarym tłumie. Szkoda tylko, że nie do końca wiedzą co chcą tym osiągnąć.
Anonymous stworzyli na swój temat obraz który nie do końca jest właściwy, ale o tym też możemy się przekonać kiedyś, gdy będzie za późno. Nikt tak naprawdę nie wie, co się stanie. Czy coś się zmieni? Czy będziemy prosić o paczki z maszynami do golenia i patyczkami do uszu będąc w więziennych celach? Myślę, że nie, ale mimo to nie wiemy co się stanie. I to mnie tak naprawdę przeraża - że ktoś nie mając pojęcia co podpisuje twierdzi, że to nic nie zmieni. W takim razie, po co to podpisuje? Dlaczego ustalenia tego były potajemnie spisywanie na kolanie gdzieś w ciemnych zakamarkach wielkich gmachów pełnych bogaczy? Cieszmy się póki możemy. Nawet że ładuje się nam blog. Niedługo możemy przeczytać "wartość strony niezgodna z ACTA"...
Świat zwariował. Mój dziadek powiedział jakiś czas temu "Nie przejmuj się. Tego wszystkiego i tak niedługo nie będzie. Wszyscy wreszcie będziemy mieć święty spokój" - to chyba idealny koniec tego wpisu.

sobota, 7 stycznia 2012

pomocy!

Żeby się nie zatracić i formę utrzymywać wpis jeden w miesiącu obowiązkowy.  Ten obok to twój bliżej nie znany Ptaszor, nie pytajcie dlaczego nie ma nóg (tak na poważnie to kartka mi się skończyła). Intensywnie szukam inspiracji, punktu zaczepienia i weny by stworzyć logo, znak graficzny czy jak tam to sobie nazwiecie. Słucham Lany Del Rey na przemian z Florence + The Machine i Bat For Lashes i wiecie co? Pustka. niczym na pustyni. Miliony ziarenek pomysłów a niczego konkretnego w postaci oazy. Ani wielkie słuchawki Beats, ani kolorowe kredki, ani nawet ELLE i Top Gear, nic mnie nie jest w stanie zainspirować na tyle mocno by coś konkretnego stworzyć. Nie pomaga wieczorami wino, nie pomaga godzinna kąpiel, nie pomaga sen. Ta niemoc twórcza mnie przerasta! Cóż z tego że rano skroiłem materiał i uszyję sukienkę (boska będzie tak wiem), skoro nie mam logo! 

Potrzebuję pomocy najlepiej specjalisty. Koniecznie szybko i za darmo. Potrzeba doktora na głowę!